The Beatles „Help!” (DVD)

Jerzy Węgrzyn | Utworzono: 2007-12-04 20:24 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Gdyby nie spryt prawników film nazywałby się zupełnie inaczej. Reżyser Richard Lester od początku obstawał przy tytule „Help”. Pojawił się jednak poważny problem. Otóż okazało się, że tytuł jest już zastrzeżony. Próbowano więc znaleźć jakiś inny. Kiepsko to szło, dlatego Lester wykonał jeszcze jeden rozpaczliwy telefon do swoich prawników z pytaniem, czy naprawdę nic w tej sprawie nie da się już zrobić. A ci wtedy zapytali, czy w jego tytule jest wykrzyknik. Lester odpowiedział, że nie ma, ale jak będzie trzeba, to się tam znajdzie. Na to prawnicy: „jak będzie wykrzyknik, to będzie zupełnie inny tytuł”. Tak oto udało się rozwiązać problem. Teraz Lennon z McCartneyem dostali zadanie napisania w tempie ekspresowym tytułowej piosenki. I choć utwór powstawał na zamówienie Lennon mówił o nim potem jako o jednym z najbardziej osobistych, jakie kiedykolwiek stworzył. To przy okazji miało być jego prywatne wołanie o pomoc.

Poprzedni beatlesowski film „A Hard Day’s Night” rozbudził wielkie oczekiwania. Był stosunkowo skromnym projektem, kosztował ledwie pół miliona dolarów, ale gdy trafił do kin w krótkim czasie zarobił 14 milionów. Zresztą koszty zwróciły się tak naprawdę zanim jeszcze przystąpiono do zdjęć, bo wcześniej menedżer Beatlesów, Brian Epstein sprzedał prawa do soundtracku wytwórni United Artists za kwotę większą niż budżet samego filmu. No a na potrzeby nowego dzieła budżet się potroił.

Tym razem miał to być film kolorowy. Beatlesi nadal mieli grać siebie, a za kamerą ponownie miał stanąć człowiek, z którym złapali tak świetny kontakt przy pierwszym filmie, wspomniany już Richard Lester. Do książeczki dołączonej do tej najnowszej edycji „Help!” tekst napisał sam Martin Scorsese. I odnosi się do popularnego w swoim czasie porównania beatlesowskich filmów do dzieł braci Marx. „W przeciwieństwie do braci Marx Beatlesi mieli prawdziwego reżysera, fantastycznego reżysera" – pisze Scorsese. Spod jego pióra taka opinia to nie byle co.

„A Hard Day’s Night” był quasi-dokumentem. Nowy film miał już iść w zupełnie innym kierunku. Jako że w pierwszym filmie to Ringo Starr wypadł aktorsko najlepiej, nowy scenariusz zbudowano wokół niego, wykorzystując zresztą autentyczną słabość Ringo do biżuterii. Oto Ringo ma na ręku tajemniczy pierścień przysłany mu przez fana, ale faktycznie należący do jakiejś hinduskiej sekty. Przedstawiciele owej sekty próbują odzyskać pierścień, zdobyć go też usiłuje pewien nawiedzony naukowiec, który przy jego pomocy zamierza rządzić światem. Krótko mówiąc, fabuła najmądrzejsza nie jest. Mimo wszystko Beatlesi bawili się na planie chyba lepiej niż przy okazji poprzedniego filmu. Powód ich dobrego samopoczucia był jednak pozafilmowy: otóż wypalali w owym czasie potężne ilości marihuany, głównie więc tarzali się na planie ze śmiechu. Tyle że to, co dla nich było świetną zabawa, dla ekipy filmowej już niekoniecznie.

Film miał rozgrywać się w egzotycznych lokalizacjach, a wybór konkretnych miejsc dokonał się ponoć w dość specyficzny sposób. Beatlesi mówili: „nigdy nie byliśmy na Bahamach, napiszcie jakieś sceny rozgrywające się na Bahamach”, a potem: „nigdy nie jeździliśmy na nartach, wstawcie do scenariusza jakieś góry”. Mamy więc w filmie i wyspy Bahama, i austriackie Alpy

Na potrzeby filmu powstało sześć nowych piosenek. Pięć spółki Lennon-McCartney, jedna autorstwa Harrisona. Piosenki wybrzmiewają w filmie w całości i przy okazji powstało coś, co wydaje się największym osiągnięciem tego obrazu. Otóż Lester zilustrował utwory obrazkami, które spokojnie mogą uchodzić za pierwsze w dziejach teledyski – takie z prawdziwego zdarzenia. Późniejsi twórcy teledyskowi korzystali z pomysłów Lestera pełnymi garściami. Był on absolutnym prekursorem. Film okazał się także istotny dla dalszych losów zespołu pod jednym względem. Bo to właśnie przy okazji kręcenia „Help!” Beatlesi mieli pierwszy kontakt z kulturą hinduską. W jednej ze scen występuje zespół grający przeróbki beatlesowskich piosenek przy użyciu hinduskich instrumentów. To wtedy George Harrison pierwszy raz w życiu zobaczył i usłyszał sitar - i natychmiast się nim zainteresował. Jeszcze w tym samym 1965 r. sprawi sobie taki instrument, przytarga go do studia nagraniowego i jeszcze dość nieśmiało wprawdzie, ale wykorzysta go w piosence „Norwegian Wood”.

Film pojawił się w kinach pod koniec lipca 1965 r., oczywiście odniósł ogromny sukces, ale – powiedzmy sobie szczerze - czego by nie zrobili Beatlesi w tamtym czasie, skazane było na sukces. Jednak gdy ziele przestało już działać, muzycy zaczęli się delikatnie od filmu dystansować. Lennon powiedział więc najpierw, że wprawdzie nie wstydzi się go, ale też za jakieś szczególne osiągnięcie go nie uważa. Potem, po latach, miał w stosunku do „Help!” użyć jednego słowa: „bullshit”. Ta pierwsza opinia była chyba jednak bardziej adekwatna. Bo czas – owszem - nieco nadwyrężył dzieło, ale też nie ma co oceniać go w kategoriach czysto artystycznych. Jego prawdziwa wartość polega dziś na czymś zupełnie innym. Istotny jest raczej jako dokument z epoki i element beatlesowskiej mitologii. A gwarantuję, że fani - nawet ci którzy znają film na pamięć - obejrzą go teraz, z tego nowego DVD, z prawdziwą przyjemnością, bo film poddano cyfrowej obróbce. Tak dobrze film „Help!” nie wyglądał nawet w czasach, w których powstał.


Komentarze (1)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~Beatlefan2007-12-11 01:29:44 z adresu IP: (90.156.xxx.xxx)
Czy oprócz filmu jest jeszce coś więcej na tym DVD ? Może obie wersje czarnych LP ?