Casanova po przejściach (RECENZJA)

Jan Pelczar | Utworzono: 2014-05-08 13:32 | Zmodyfikowano: 2014-05-08 17:11

Niekiedy jedynie brak napisów początkowych z charakterystyczną czcionką i nieco inna w klimacie jazzowa muzyka, wykorzystana do ilustracji i budowania nastroju, przypominają, że Woody Allen nie wyreżyserował tego filmu, że zrobił to John Turturro. W największej jednak części "Casanova po przejściach" przypomina filmy Spike'a Lee, jednego z tych reżyserów, oprócz braci Coen, z którymi Turturro współpracował szczególnie często i chętnie. W "Casanovie..." na wzór chociażby  "Rób, co należy" nowojorskie ulice zmieniają się w scenę, na której postaci odgrywają dla nas swój komediodramat.


Akcja zawiązuje się bez zbędnych wstępów - grany przez Woody'ego Allena Murray likwiduje po latach swoją księgarnię i radzi sobie z nadmiarem wolnego czasu, namawiając Fioravante, kolegę z którym razem sprzątają dotychczasowe miejsce pracy, do wejścia w miłosny trójkąt, za odpowiednim wynagrodzeniem. Samego Murraya trójkąt ma nie dotyczyć. Z czasem ujawnione zostaną nam jego wierzchołki, w postaci gwiazd amerykańskiego kina i telewizji - Sharon Stone i Sofii Vergary. Propozycja zostanie bowiem szybko przyjęta przez Fioravante, samotnika, który dorabia układając bukiety w kwiaciarni. Zagrał go sam Turturro, aktor znany z wcielania się w przeróżnych ekscentrycznych bohaterów.

Odtwórcy głównych ról grają ze swoim wizerunkiem, nie tylko ekranowym, chociaż jedna ze scen z Sharon Stone jest ewidentnym, hmm, ukłonem przed fandomem "Nagiego Instynktu". Widzowie, którzy mają w pamięci galerię dziwacznych postaci Turturro mogą spodziewać się wszystkiego po jego spotkaniach z damami w potrzebie. Zaś widok Allena, jako głowy rodziny z gromadką czarnoskórych dzieci i puszystą żoną, osiąga zamierzony efekt komiczny po wielokroć. Każda ze sportretowanych w filmie osób jest pokazana pobieżnie, ale ciekawie i z sympatią. Nawet najbardziej ortodoksyjne jednostki religijnej subkultury z serca nowojorskiego Brooklynu nie występują tu w roli outsiderów, lecz jako pełnoprawni członkowie społeczności. W filmie opowiadającym bez pruderii o erotyce najpoważniej potraktowano postać, dla której seks należy do sfery tabu.

Wdowa po rabinie, grana przez Vanessę Paradis, pozornie zamknięta na świat, okaże się najbardziej otwartą na spotkanie drugiej osoby. Koleżanki, które by chciały do trójkąta, grane przez Sharon Stone i Sofię Vergarę, podporządkowują żigolaka swoim oczekiwaniom, własnej wizji siebie i konkretnym oczekiwaniom od płci przeciwnej. Wdowa z gromadką dzieci zastanowi się zaś i nad tym, co oznacza samo spotkanie, a jej kontakt z Fioravante nie będzie powierzchowny. Dojdzie zresztą do niego pod czujnym okiem chasydzkiej straży sąsiedzkiej, reprezentowanej przez funkcjonariusza-romantyka. W tej roli pojawia się Liev Schreiber i jest to jego najlepsza kreacja jaką widziałem od lat. Po "Casanovie po przejściach" wypada docenić całą obsadę - pierwsze skrzypce grają Allen i Turturro, pozostający w mistrzowskiej formie, ale Sharon Stone wygląda kwitnąco, gra przekonująco, Sofia Vergara pokazuje, że jej talent komiczny nie kończy się na jednym popularnym serialu, a Vanessa Paradis sprawia, że wątki religijny i miłosny współgrają z resztą.


Seksu w "Casanovie po przejściach" Turturro właściwie nie pokazuje, rozmawia się o nim jedynie, za to z detalami patrzymy na formowanie bukietów, czy filetowanie ryby.  Dialogi w "Casanovie po przejściach" są napędzane przez allenowskie neurozy, ale między nimi, w spojrzeniach głównych bohaterów i sposobie patrzenia na nowojorskie sąsiedztwo, widać turturrowski romantyzm.

CASANOVA PO PRZEJŚCIACH *****

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.