KIEDY UMIERAM **** (RECENZJA)

Jan Pelczar | Utworzono: 2014-04-15 19:04 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Film Jamesa Franco wiele od widza wymaga, ale sporo też oddaje.

Nim obejrzę na tegorocznym festiwalu Nowe Horyzonty adaptację powieści mojego ukochanego Cormaca McCarthy'ego )„Dziecię boże” w reżyserii Jamesa Franco), mogę sobie przypomnieć inną adaptację autorstwa znanego aktora, pokazywaną już na zeszłorocznym American Film Festival.

Przez te kilka miesięcy – pomiędzy pokazem festiwalowym, a ogólnopolską premierą kinową – film dorobił się polskiego tytułu. Z „As I Lay Dying” przekształcił się w „Kiedy umieram”, ale pozostał ekranizacją powieści Williama Faulknera. Prozy trudnej do przeniesienia na ekran, pełnej osobnych strumieni świadomości, wymagającej.

Film Jamesa Franco też wymaga od widza. Nie tylko skupienia, wręcz cierpliwości, ale przede wszystkim zaakceptowania konkretnych wyborów formalnych i solidnego zawieszenia niewiary. Z Jamesem Franco jest bowiem jeden podstawowy problem – jego charakterystyczny uśmiech. Czy wyraża coś ponad to, co wyczytać można w samym spojrzeniu?

Jaka tajemnica się za nim kryje, a może wiedza, dostępna tylko posiadaczowi? Oglądając „Kiedy umieram” nigdy do końca nie przestałem być świadom, że patrzę nie na bohatera, a Jamesa Franco tegoż bohatera odgrywającego.

Podobnie z samą historią. Jest w niej brutalność i brud epoki, ale także sterylność cyfrowego zapisu, paradoks kroniki historycznej wyświetlanej w HD po odpowiedniej obróbce. Mimo pewnych zastrzeżeń i obiekcji, to zdjęcia Christiny Voros trzeba uznać za jeden z najjaśniejszych elementów filmu. Ogromną rolę odgrywa też montaż, poszczególne kadry są multipilikowane na podzielonym na mniejsze obrazy ekranie.

Praca montażysty Iana Oldsa tak naprawdę ułatwia nam zadanie, zwracając uwagę na punkty kulminacyjne. Kiedy zaakceptujemy wygląd filmu, lepiej pójdzie nam z absorbowaniem treści i docenianiem wyborów scenopisarskich i reżyserskich. Jamesowi Franco udało się uratować wielogłosowość oryginału, wiarygodnie brzmią akcenty, porywająca jest kreacja Tima Blake'a Nelsona w roli ojca i głowy domu.

Ma on także doskonałych partnerów – znanego z serialu „True Blood” („Czysta krew”) Jima Parracka w najbardziej groteskowej z kreacji,  młodziutkiego Brady'ego Permantera, w roli syna jeszcze ciekawego świata i Ahnę O'Reilly w roli córki i siostry, ukrywającej ciążę pariaski – w jej kreacji jest dwoistość, która spaja cały film.

Oś fabularna zasadza się wokół wyprawy biednej rodziny, z Południa Stanów Zjednoczonych, która w samym dołku lat trzydziestych XX wieku ryzykuje wszystko, byleby pochować matkę na cmentarzu w pobliskim mieście. Surowość kreacji i zachowany osobisty wymiar monologów, sprawiają, że im bliżej końca, tym „As I Lay Dying” wywołuje większe wrażenie.

Porusza brutalność realiów i przypomnienie nie tak odległej w czasie hierarchii; przełamanie patriarchatu okaże się nieskuteczne, bohaterowie bezsilni. Chociaż upór, który prowadzi do zabetonowania złamanej nogi jednego z nich, każe postawić przy każdym osądzie znaki zapytania.

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.