Recenzja filmu JACK STRONG (**)

Jan Pelczar | Utworzono: 2014-02-05 11:09 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Okazuje się, że jest to poziom Kamerdynera - patriotycznej czytanki.

My, Polacy, tak mamy, lubimy amerykańskie filmy. Dlatego zwiastun Jacka Stronga rozbudził wielkie oczekiwanie. Wyglądał jak trailer dobrego hollywoodzkiego filmu sensacyjnego. Twórcom reklamówki należą się nagrody za napędzenie frekwencji.

Cały film rozwiewa złudzenia. Polacy nie zaczęli kręcić szpiegowskich thrillerów na poziomie anglosaskiego rzemiosła. Ma to swoje plusy - przez cały film nie musimy wpatrywać się w łopoczący biało-czerwony sztandar. O patriotyzmie świadczymy raczej w mowie. Scen akcji też jest mało, a to często rzecz chlubna.

Ambientowy Szpieg jest np. jednym z ciekawszych dzieł o branży wywiadowczej jakie powstały w ostatnich latach. Tam napięcie budowała wielopiętrowa intryga, trudna do przejrzenia gra szpiegowskich pozorów i podwójnych tożsamości.

Marcin Dorociński specjalnie dla Radia Wrocław (Posłuchaj)

Władysław Pasikowski nie ma potrzeby do poszerzania pola szarości. Reżyser Pokłosia lubi przedstawiać rzeczywistość w czerni i bieli, zło nazywać złem, dobro dobrem. Punkty pośrednie można zaznaczyć, ale jedynie jako zwrotne. Główny bohater spisał plany inwazji wojsk na Czechosłowację, ale potem dowiedział się, że ZSRR poświęci nas w czasie Zimnej Wojny i przeszedł przemianę. Kolega dowódca kilkanaście miesięcy później strzelał w Trójmieście do robotników. Gryzły go później wyrzuty sumienia. W postaci kolejnych kieliszków wódki, używanych do ich zagłuszania, widział własne upodabnianie się do towarzyszy radzieckich.

Kukliński znalazł się więc na autostradzie do nieba, Rakowiecki oliwił sobie schody do bram piekielnych. Ta swojska dychotomia, prosta jak angielszczyzna pułkownika z początków współpracy, przeżera film Jack Strong na każdym poziomie. Jej wiarygodność może leżeć u podstaw popularności filmów Pasikowskiego w Polsce. Ruskich (jak się mówi teraz, a radzieckich, jak słusznie dialogi odtwarzają owe czasy, w odróżnieniu od wielu innych filmów o rzeczywistości PRL-u) widzimy karykaturalnie. Wlewają w siebie absurdalne ilości wódki, grzmią demonicznie. W tyle głowy pamiętamy, że strzelali w tył głowy, teraz widzimy, już na wstępie, jak palą w piecu naszym człowiekiem.

Ale miotają się, szukając sprawcy przecieku, jak bezwładna bestia, podrażnieni i źli nie potrafią trzeźwo spojrzeć na otoczenie, ulegają sentymentom. Amerykanie to inna bajka. Obraz pełen patosu i pracoholizmu. Rozmach i racjonalna ostrożność. My, Polacy, występujemy z pozycji petenta. Jesteśmy tak zachwyceni, że Amerykanin chce nas wysłuchać, iż zapominamy o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Jack Strong idzie na spotkanie z agentem obcego wywiadu w mundurze, potem zaznacza gotowość kontaktu, rysując kredą na murach kółka i kreski. Co by na to powiedzieli agenci z serialu Zawód Amerykanin, wzorowani na parze z KGB, która przez lata prowadziła działalność wywiadowczą udając amerykańską rodzinę? Ich dzieci były skutkiem zakontraktowanego związku, niczego nie podejrzewały, rodzice byli profesjonalnymi szpiegami.

Kukliński to wojskowy fachowiec, ale szpieg-amator. Żona od razu wyczuje, że coś się zmieniło, zacznie robić karczemne awantury o kochankę. Trudno się je ogląda, bo Maja Ostaszewska w furii idzie na całość, a Marcin Dorociński odpowiada swoim znakiem firmowym: kamienną twarzą oraz spojrzeniem pełnym spokoju i cierpliwości. Odtwórca głównej roli, spośród wszystkich polskich twórców "Jacka Stronga", jest najbliżej spełnienia hollywoodzkich norm. W prawie każdym filmie stosuje niemal identyczne środki aktorskie, ale wciąż pozostaje wiarygodny. Jest z filmu na film taki sam, ale podporządkowuje osobowości bohaterów swojej własnej. Aktorów z taką charyzmą widzowie kochają. I słusznie. Odtwórca głównej roli to jedyny element, w którym Jack Strong jest lepszy od wprowadzonego do kin tydzień wcześniej filmu Jack Ryan: Teoria chaosu. Chrisa Pine'a Dorociński przerasta pod wieloma względami. Narzeczona, którą gra Keira Knightley robi Ryanowi takie same wyrzuty, jak bohaterka Ostaszewskiej Strongowi. Widocznie, co dziewczyna szpiega, to identyczne podejrzenia. O banalności scenariuszowych rozwiązań Pasikowskiego świadczy też fakt, że Teoria chaosu - jedyny z cyklu filmów o Jacku Ryanie, który nie powstał na podstawie powieści, i został przystosowany do moskiewskiej misji bohatera z pomysłu na film o Dubaju - buduje napięcie znacznie zręczniejszymi środkami. Wiem, że to tylko kino klasy B i najgorszy odtwórca Ryana w historii, w najsłabszym filmie cyklu, a i tak śledzę akcję z zainteresowaniem.

Jack Strong jest w porównaniu słaby i nudny, większość nerwowych momentów wykorzystano w zwiastunie, zaskoczeniem był jedynie zręcznie poprowadzony pościg na śniegu. To sekwencja bardzo sprawnie i ciekawie nakręcona, ale dla uważnego widza pozostanie rzemiosłem dla rzemiosła. Pasikowski niby deklaruje się po stronie dobra, w swoim czarno białym obrazie, ale, portretując synów Kuklińskiego, niczym pedagog, więcej czasu ma dla tego, który stwarza wychowawcze problemy. Kukliński musi się przed nim tłumaczyć z działalności zawodowej, nie może zdradzić, co robi po godzinach. Syn, w formie buntu, wstrzykuje sobie kompot. Rodzinne dramaty osiągają kulminację podczas imprezy wydanej przez Kuklińskiego w nowym domu. I chociaż wątek rozegrano z polotem właściwym popularnemu polskiemu serialowi, to po pytaniu: "Gdzie jest Bogdan?" nie dowiadujemy się, że łazienka jest zamknięta. Kukliński musi się zgłosić po syna do milicyjnego aresztu.

SKRAJNE REAKCJE PO WROCŁAWSKIEJ PREMIERZE, POSŁUCHAJ

Łazienka będzie zamknięta kiedy indziej, gdy Jack Strong zacznie chować swój protolaptop do wysyłania protosmsów. Urządzenie tak nowoczesne, że mogło być bez większej konspiracji użyte w centrum miasta, bez szyfrowania. Prawdopodobieństwo awarii nadało się twórcom do sztucznego podsycania napięcia, podobnie jak odwieczny punkt kulminacyjny thrillerów szpiegowskich: oczekiwanie na pozytywne zakończenie kontroli granicznej oraz klasyczna zabawa montażowa, którą można u Pasikowskiego prześwietlić już na początki sekwencji gonitwy końcowej jeśli tylko spojrzymy gdzie skręca kolumna z kontrwywiadu. Albo zastanowimy się nad logicznym sensem oczekiwania w wyznaczonym miejscu, o czasie, aż do skutku. Więcej czasu trzeba poświęcić analizie politycznych podtekstów. Krzysztof Dracz świetnie mówi po rosyjsku z manierą Jaruzelskiego, ale generała zagrać mógł tylko w gorsecie nielicznych scen, które mają sugerować i zaznaczyć jego uległość wobec towarzyszy z Moskwy. Nie wiadomo tylko po co tajna misja, skoro w finale wystarczy jawny telefon, wykonany na Kreml z Białego Domu. I nie wiadomo dlaczego polscy dowódcy szkicowani są grubą kreską, ale bez większej przesady, a Breżniew i jego podwładni to jedna wielka karykatura.
W Kuklińskim najbardziej fascynująca jest niejednoznaczność, Pasikowski sprowadza jego działania do prostego równania, prześlizguje się po znakach zapytania, nie zadaje niewygodnych pytań, nie zagląda do szaf, nie stara się wyjść poza wersję samego pułkownika, czyli to, czym jesteśmy karmieni od lat . Zamiast stworzyć fascynujący portret, na podstawie jednej z najciekawszych biografii, zadowala się zajęciem stanowiska.

Reklama