Villa Colonia: Tutaj poddał się Breslau

Elżbieta Osowicz | Utworzono: 2013-12-19 10:13 | Zmodyfikowano: 2014-05-05 20:56

- Nie ma tu nieprzyjaznych ludzi. Nie boję się, że ktoś mnie napadnie. Z każdym rozmawiam, każdemu tłumaczę - opowiada Jan Nadwyczawski. - Zresztą mam psy obronne, bardzo poważne. Dwa sznaucery miniaturowe. To już jest siła naprawdę duża - dodaje właściciel willi.

To właśnie w tym domu, przy ul. Rapackiego na wrocławskich Krzykach, 6 maja 1945 roku poddali się obrońcy Festung Breslau.

Dom jest doskonale znany pasjonatom historii Wrocławia, ale do drzwi nie każdy odważy się zapukać. - To jest takie miejsce, o którym wrocławianie bardzo mało wiedzą. To jest willa prywatna, bardzo okazała, elegancko wyposażona, taka mieszczańska - przyznaje Beata Maciejewska z Gazety Wyborczej.

W internecie można znaleźć wiele zdjęć domu robionych z zewnątrz. O fotografie wnętrz, mimo wielkiej otwartości właściciela, jednak bardzo trudno. My zostaliśmy zaproszeni do środka. - Jestem przyzwyczajony. Odwiedzają mnie też wycieczki z Niemiec. Pytam ich, dlaczego chcą tu przychodzić, bo to przecież nie jest miejsce ich chluby, ale dla nich to część historii - mówi pan Jan.

"Villa Colonia" - reportaż Elżbiety Osowicz z cyklu "Ocalić od zapomnienia":

- Nic się tu nie zmieniło. No może jest pomalowany, jest bardziej kolorowy. Oryginalne są wszystkie okna, witraże, wszystkie drzwi - oprowadza Jan Nadwyczawski. Szczególną uwagę poświęca freskom, które można zobaczyć na ścianach w holu. Są tu motywy roślinne i architektura, jest też data: 1935. - Znalazłem takiego konserwatora artystę, który mi te malowidła odnowił.

Z czasów upadku III Rzeszy pochodzi także część mebli: szafa, komoda czy stół, przy którym po rozłożeniu mogą usiąść 24 osoby.

 

Dzisiejsza ulica Rapackiego to dawniej Kaiser Friedrich Strasse. Dom, w którym generałowie Niehoff i Głuzdowski podpisali kapitulację Niemiec, ma pięć kondygnacji, w tym piwnicę i dwupoziomowe poddasze. Łącznie to 590 metrów kwadratowych całkowitej powierzchni. Jest tu winda jadalna, a przed wejściem lampy gazowe. - To jest szyb windy i ja bym tu nie wlazł, ale jakiś chudy człowiek tu wejdzie. Jak byłem młodszy, to różnego rodzaju się tutaj robiło przyjęcia i tych różnych rzeczy trzeba było wwozić na górę i zwozić na dół sporo.



Prof. Jerzy Maroń, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego: Na kwatery dowództw wyższych wybierano okazałe budynki. We Francji to były z reguły jakieś château, w miastach hotele reprezentacyjne. Tutaj pałaców nie było, natomiast ta willa akurat pasowała, nie była zniszczona. Proszę pamiętać, że tutaj całe południe było zniszczone.



Jest też tablica pamiątkowa: W tym domu w niedzielę dnia 6 maja 1945 roku podpisano akt kapitulacji hitlerowskiej załogi "Twierdzy Wrocław". Bojowy trud żołnierzy radzieckich przywrócił Polsce piastowski Wrocław. W XXX-tą rocznicę wyzwolenia Wrocławia. Wrocław 6 maja 1945 roku.


Jak wspomina Jan Nadwyczawski, właścicielem domu był aptekarz: - O czysto niemieckim, jak to się mówi, nazwisku - Wieczorek. Uważają, że nazwa Villa Colonia powstała, bo on był aptekarzem i w aptece można było kupić wodę kolońską. Ja niestety mam trochę inne zdanie, chociaż nie jestem historykiem, że kolonia to w dawnych czasach był jakiś koniec miejscowości we wsi. Zresztą dzisiaj też się tak jeszcze mówi. Kiedyś to, gdzie jesteśmy w tej chwili, to był koniec Wrocławia. Te domy były budowane w latach 1910-1920. Ja jeszcze pamiętam, jak w latach 60-tych te wszystkie uliczki na lewo od ulicy Wawrzyniaka to były puste pola. Tam mój ojciec uprawiał kukurydzę. Był naukowcem i zajmował się hodowlą kukurydzy. Były pola i jeden dom, w którym się uważało, że to jest radiostacja zagłuszająca Wolną Europę. Tak się mówiło, ja tego nie wiem. Ale to była właśnie taka kolonia.

Villa Colonia przyciągnęła też uwagę twórców portalu Spacerem po Wrocławiu:

Gdy Wrocław został polskim miastem, przez kilka lat w niezniszczonej willi mieściła się Izba Skarbowa. Biura czy stołówki urzędu rozmieszczono także w okolicznych budynkach, stąd jedna z ulic została nazwana ulicą Skarbowców. Następnie w domu mieszkali pracownicy naukowi wrocławskich uczelni - prof. Edmund Klein czy dr hab. Władysław Nadwyczawski. Z czasem dom przeszedł w ręce przodków dzisiejszego właściciela, by w połowie lat 80. zostać tylko jego własnością. Zdecydowanie dom ma szczęście, że zyskał takiego „gospodarza”, w przeciwieństwie do innych willi, gdzie właścicieli jest wielu, a odpowiedzialność za budynki rozmywa się.

- Mieszkamy tu we dwójkę. Żona, ja i te dwa psy. Najchętniej bym to sprzedał komuś rozsądnemu, żeby urządził tu muzeum wyzwolenia Ziem Zachodnich albo wyzwolenia miasta Wrocławia. Ten dom ma duszę. Pewnie byłoby żal, ale 590 metrów na dwie osoby to ciut za wiele. Dawniej mi to imponowało, dzisiaj już nie - przyznaje Nadwyczawski.

 

Reklama